Pierwszy fast-food w Szczecinie
Paszteciki pojawiły się na szczecińskim rynku w 1969 roku. Do ich produkcji używano maszyny sprowadzonej z ZSRR, używanej przez wojsko. W czasach PRL w Szczecinie funkcjonowały trzy bary szybkiej obsługi, oferujące paszteciki - dwa przy al. Wojska Polskiego i jeden przy ul. Wyszyńskiego.
Obecnie miejsc, w którym można zjeść pasztecika jest zdecydowanie więcej, można je znaleźć m.in. w galeriach handlowych, gdzie cieszą się porównywalnym zainteresowaniem jak bary typu fast-food, należące do światowych gigantów. Jednak ten najstarszy i najbardziej "kultowy" lokal oferujący paszteciki działa od 55 lat przy alei Wojska Polskiego. Miejsce jest wyjątkowe, nie tylko ze względu na oferowany w nim przysmak, ale również oryginalny wystrój, który nie zmienił się od dziesięcioleci. Szczególną uwagę zwraca również oryginalna mozaika zdobiąca wnętrze baru.
Pasztecik szczeciński - co to za danie?
Tradycyjny pasztecik to przekąska z ciasta drożdżowego z farszem z mięsa wołowego. U schyłku PRL, w latach 80. XX wieku, gdy na rynku brakowało mięsa, wprowadzono inne rodzaje nadzienia, z których część przypadła do gustu klientom i utrzymała się do dziś. Obecnie dostępne są paszteciki z serem i pieczarkami, pastą jajeczną i kapustą z pieczarkami, jednak wciąż najpopularniejszy pozostaje "klasyczny" pasztecik z mięsem. Najlepszym dodatkiem do pasztecika jest barszcz czerwony.
W 2010 roku pasztecik szczeciński został wpisany na listę produktów regionalnych i obok paprykarza jest jedną z najpopularniejszych potraw pochodzących ze stolicy Pomorza Zachodniego. Od kilku lat 20 października jest również Świętem Pasztecika Szczecińskiego.
Z barem "Pasztecik" od samego początku związana jest jego obecna właścicielka, która miała pracować w nim tylko przez trzy miesiące, jednak życie zweryfikowało te plany i pani Bogumiła Polańska jest związana z tym legendarnym miejscem do dnia dzisiejszego. Do 1992 roku była kierowniczką baru, a później została jego właścicielką.
- Nie było chętnych. Wszyscy byli chętni do restauracji albo kawiarni, a do smażalni, gdzie pachniało olejem, nie było ochotników - mówi pani Bogumiła. - Tak się jednak złożyło, że do chwili obecnej zostałam.