Niemiecka komunikacja wzorem do naśladowania
Niemiecki transport publiczny, zwłaszcza ten w Berlinie, uznawany jest często jest za wzór do naśladowania - w przeciwieństwie do transportu zbiorowego w Polsce, gdzie niemal w każdym mieście istnieje szereg mniejszych i większych niedociągnięć, które budują jego negatywny wizerunek. Okazuje się jednak, że można szybko zmienić zdanie, gdy trafi się na sytuację, którą śmiało można określić mianem "kryzysowej". Jeden dzień w Berlinie sprawił, że zacząłem doceniać komunikację miejską w Polsce, bez względu na jej liczne minusy.
Jak wielu mieszkańców Szczecina, do Berlina jeżdżę bardzo często. Czasem prywatnie, czasem w celach służbowych. Nic w tym dziwnego. W końcu jest to najbliżej położone od Szczecina duże miasto (około 120 kilometrów). W tym przypadku bardzo duże. Ogromna metropolia i jedna z największych europejskich stolic. Miejsce, gdzie odbywają się ważne wydarzenia kulturalne czy sportowe, gdzie można zrobić zakupy, spotkać się ze znajomymi, skąd można polecieć na drugi koniec świata, albo gdzie można też pracować, jednocześnie mieszkając w Polsce.
Strajk na niemieckiej kolei
W grudniu 2023 roku, po raz kolejny wybrałem się do Berlina, by załatwić tam kilka spraw. Pech chciał, że w tym samym czasie niemieckie związki zawodowe kolejarzy zorganizowały akcję protestacyjną. Termin wyjazdu był już uzgodniony wcześniej, więc mimo strajku, trzeba było zaryzykować i pojechać. Było to nieco utrudnione zadanie, ale nie niemożliwe. Na stronach internetowych Deutsche Bahn widniały szczegółowe informacje o odwołanych lub skróconych połączeniach. Zaplanowanie podróży za pośrednictwem aplikacji DB odbyło się bez większych problemów. Podobnie było z realizacją, nawet w przypadku dodatkowych utrudnień z powodu przebudowy linii kolejowej i autobusów zastępczych kursujących na części trasy czy kontroli na granicy. Dojazd do Berlina, a także późniejszy powrót, okazały się proste i niezbyt kłopotliwe. Wszystko odbyło się zgodnie z planem. To był jednak dopiero początek "przygód" ze strajkiem w tle...
Chaos w S-Bahn
Najgorsze czekało na mnie dopiero w samym Berlinie. Mianowicie akcja protestacyjna objęła również kolej miejską S-Bahn, która jest jednym z najpopularniejszych środków transportu w stolicy Niemiec. Jednak w przeciwieństwie do "tradycyjnej" kolei z informacją dla pasażerów było już zdecydowanie gorzej, żeby nie powiedzieć - fatalnie. Okazało się bowiem, że część linii kursuje z dużo mniejszą częstotliwością, inne jeżdżą na skróconych trasach i kończą bieg w zupełnie przypadkowych miejscach, a jeszcze inne w ogóle nie działają. Przykładowo, zamiast pięciu linii S-Bahn, przez stację Alexanderplatz kursowała tylko jedna, z częstotliwością co 20-30 minut. Natomiast na obleganym przez pasażerów dworcu Zoologischer Garten nie zatrzymywał się żaden pociąg S-Bahn.
Chociaż strajk nie objął berlińskiego metra, można było odnieść wrażenie, że miał duży wpływ na jego funkcjonowanie. Niektóre linie U-Bahn jeździły z mniejszą częstotliwością, natomiast inne - dużo częściej niż zwykle, a pociągi były zdecydowanie bardziej zatłoczone. Byłem też świadkiem dość niecodziennej sytuacji, gdy pociąg niespodziewanie zmienił numer. Na początkowej stacji wsiadłem do U1 i nagle okazało się, że jadę pociągiem linii U3, która jedzie w innym kierunku.
"Czeski film" w wersji niemieckiej
Cała sytuacja na stacjach S-Bahn przypominała przysłowiowy "czeski film", gdzie nie wiadomo, o co chodzi. Wielu pasażerów biegało po peronach w tę i z powrotem, próbując dowiedzieć się jak dojechać w dane miejsce, inni próbowali rozwiązać tę absurdalną łamigłowkę, inni bezradnie rozkładali ręce i cierpliwie czekali na przyjazd jakiegokolwiek pociągu. W najgorszym położeniu znaleźli się bez wątpienia turyści, których w trwającym wówczas "jarmarkowym" sezonie jest bardzo wielu, a także ci, którzy do Berlina przyjechali po raz pierwszy lub bywają w tym mieście dość rzadko.
Z kłopotów uratowała mnie z pewnością znajomość topografii Berlina i umiejętność poruszania się w dużym mieście. Ratując się przejazdami okrężną drogą, tramwajem lub autobusem, albo po prostu pieszo, ostatecznie udało mi się dotrzeć w miejsca, które planowałem tego dnia odwiedzić. Niestety zajęło mi to dużo więcej czasu niż zwykle. Zamiast poświęcić na załatwienie spraw około dwóch godzin, spędziłem na tym niecodziennym "zwiedzaniu" Berlina ponad pół dnia.
Doceniłem polską komunikację miejską
Ta niespodziewana "przygoda" sprawiła również, że zacząłem doceniać polską komunikację miejską - kursującą rzadko, z licznymi opóźnieniami, "wypadającymi" kursami i średniej jakości taborem - "złą", czasem "beznadziejną", ale jednak "naszą".
Jestem też przekonany, że jeżeli sytuacja się powtórzy i moje plany znów przypadkiem zbiegną się z planami niezadowolonych związkowców, jeśli będzie to tylko możliwe, przełożę wyjazd do Niemiec o dzień, dwa, a nawet tydzień, by uniknąć podobnych doświadczeń. Nie powtórzę już tego błędu w przyszłości, dzięki czemu na pewno zaoszczędzę czas, zdrowie i nerwy, o pieniądzach już nie wspominając.
Czy zmienię zdanie o niemieckim transporcie?
Czy te wszystkie perypetie sprawią, że moje postrzeganie niemieckiego transportu ulegnie zmianie? Raczej nie. Mimo tych wszystkich niedogodności, które spotkały mnie tego feralnego dnia, nie zamierzam zmienić swojej budowanej przez wiele lat opinii o berlińskim transporcie publicznym. Nadal będzie to dla mnie najlepszy sposób na poruszanie się po stolicy Niemiec - tani, przejrzysty, a przede wszystkim szybki i wygodny. Strajki się zdarzają i jest zrozumiałe, że wiążą się z utrudnieniami. Na szczęście z takimi sytuacjami nie ma się do czynienia na co dzień, a chwilowe utrudnienia da się "przełknąć" i ostatecznie wybaczyć.
Listen on Spreaker.