Katastrofa tramwajowa na ul. Wyszaka. Zginęło 15 osób
Była godzina 6.35. Stoczniowcy jechali do pracy, studenci Wyższej Szkoły Morskiej - na uczelnię. W tramwaju linii 6 prowadzonym przez 34-letnią motorniczą Krystynę Pressejsen, na zbiegającej ostro w kierunku Odry i zakręcającej pod ostrym kątem ulicy Wyszaka nagle zepsuły się hamulce. Rozpędzony i przeładowany skład wyskoczył z szyn.
Pierwszy wagon przewrócił się, a drugi wskutek uderzenia o słup przełamał się na dwie części. Siłą rozpędu wagony sunęły jeszcze wzdłuż ulicy, miażdżąc pasażerów. Najbardziej poszkodowanymi byli pasażerowie pierwszego wagonu.
Dodatkowo podczas trwania akcji ratowniczej podnoszony przez dźwig tramwaj zerwał się z liny i wysokości kilkudziesięciu centymetrów spadł na rannych leżących na bruku, co powiększyło jeszcze liczbę ofiar. W katastrofie zginęło 15 osób, 42 osoby zostały ciężko ranne, a ponad 100 innych odniosło lżejsze obrażenia.
"Jechałem tym tramwajem"
Jednym z uczestników koszmarnego wypadku był Paweł Jończyk, który miał wtedy 17 lat. Swoimi wspomnieniami podzielił się z uczestnikami wernisażu w Muzeum Techniki i Komunikacji, gdzie zaprezentowane zostały unikatowe fotografie autorstwa Włodzimierza Piątka, wybitnego szczecińskiego fotografa, który w miejscu tragedii znalazł się zupełnie przypadkiem i uwiecznił ją na zdjęciach.
- Jechałem tym tramwajem - tak pan Paweł zaczął swoją opowieść przed zgromadzoną w holu MTIK publicznością. - Jechałem na warsztaty do stoczni, byłem w Zasadniczej Szkole Budowy Okrętów.
Był wtedy 17-letnim chłopakiem, który jak większość mieszkańców o tej porze dnia, w komunikacyjnym szczycie, przemieszczał się po mieście.
- Wsiadłem do tramwaju przy "Odzieżowcu" na Niepodległości - relacjonował mężczyzna. - Wisiało się wtedy gdzieś tam na schodach tramwaju i tam wskoczyłem do pierwszego wagonu przy tylnym wejściu.
Ciąg dalszy pod galerią zdjęć
W tych czasach tramwaje były często określane mianem "winogronek", gdyż były często zatłoczone do tego stopnia, że pasażerowie dosłownie "wisieli" na drzwiach, co obecnie jest wręcz nie do pomyślenia.
- Następnie, jak dojechaliśmy do do placu Żołnierza, tam tramwaj się zatrzymał - kontynuował pan Paweł. - Wtedy znowu dużo ludzi wchodziło do środka. Ja wcisnąłem się na środkową część tylnego podestu. Przy takim drążku stałem. Niczego się nie trzymając, stojąc między ludźmi. Pod lewą ręką wtedy miałem śniadanie, które zabrałem ze sobą na warsztaty.
Tramwaj skręcił z alei Niepodległości w plac Żołnierza, by kontynuować jazdę nieistniejącą już trasą na ulicy Wyszaka, w miejscu, gdzie obecnie przebiega ulica Duczyńskiego i Trasa Zamkowa. To właśnie w tym miejscu, jak tłumaczył pan Paweł, z tramwajem zaczęło dziać się coś niepokojącego.
- W pewnym momencie, już tak gdzieś na wysokości Bramy Królewskiej, zaczęło się coś dziać, że on za szybko jedzie i zaczął się taki niepokój w tramwaju. I potem jeszcze zobaczyłem zamek. Już widziałem, że ten tramwaj bardzo szybko jedzie. Już zaczął się strach w tym całym przedziale.
"Plecami tarłem o bruk"
Chwilę później doszło do najgorszego.
- Ktoś krzyknął "hamować!" i ktoś z przodu wagonu leciał do tyłu, żeby hamować tym ręcznym hamulcem, ale nie doleciał - relacjonował mężczyzna.
Szczegóły, o których pan Paweł opowiadał później, są przerażające.
- Wierzę, że żyję cudem. Bo jak tramwaj się przewrócił, ci co byli za mną, wyskakiwali - mówił. - Jak tramwaj się przewrócił ja plecami tarłem po ziemi, trzymając się tego pałąku który jest przy wejściu i drugiej klamki drzwi. Jak to uczyniłem? Nie wiem, bo stałem w środku, miałem pod sobą śniadania, a potem tak się trzymało. Była tylko myśl w mojej głowie, że zedrze mi ubranie i jej nie będę żył, bo plecami tarłem o bruk. I potem, oczywiście hałas, wielki krzyk.
Przewrócony pojazd, sunący siłą rozpędu po bruku, w końcu się zatrzymał.
- Wagon przewrócony. Leżymy na ziemi, wielki krzyk i ktoś tam głośno krzyknął: "Do cholery! Spokój!" i w pewnym momencie troszeczkę się wszyscy uciszyli i zaczął ktoś kierować, wybijać okna. I wtedy ja wyszedłem przez tylne okno, gdy wagon przewrócony był i tutaj wychodziliśmy na zewnątrz.
Widok był przerażający. Zabici, ranni, z poobcinanymi kończynami. Mnóstwo krwi, krzyk z bólu, wołanie o pomoc. Dla wielu osób ten koszmar pozostał w pamięci na całe życie. O wstrząsających widokach mówił m.in. autor zdjęć, Włodzimierz Piątek, któremu w pamięci utkwiły dwie sceny. Pierwszą z nich była leżąca na torach obcięta dłoń w rękawiczce, kolejną - widok zszokowanej motorniczej, która ścierała beretem krew ze ściany tramwaju.
- Ja też miałem taki tragiczny obraz - mówił Paweł Jończyk, kontynuując swoją opowieść. - Przy mnie leżał mężczyzna, który miał dwie nogi obcięte. Ktoś starał się nim zaopiekować. Ja nawet swój pasek dałem, żeby jemu jedną nogę ściągnąć, bo mocno krwawiło. Potem zrobił się wielki harmizer, bo ludzie krzyczeli. I tak to wyglądało - dodał.
To nie był jednak koniec koszmaru. Gdy na miejsce przyjechał dźwig, który miał podnieść przewrócony pojazd, doszło do kolejnego nieszczęścia. Pojazd zerwał się z liny i wysokości kilkudziesięciu centymetrów spadł na rannych leżących na bruku, co pochłonęło kolejne ofiary śmiertelne. Tego pan Paweł już nie widział
- Postaliśmy jeszcze trochę. Poszliśmy potem na warsztaty do stoczni. Tam czekaliśmy - mówił. - Dopiero kierownik warsztatów nas odesłał do lekarza. Ale lekarzy nie było, bo lekarze wszyscy byli zajęci przy tych przy tym wypadku i potem w szkole czekaliśmy pół dnia na lekarza, żeby nas przyjął.
Ciąg dalszy pod galerią zdjęć
Poszukiwania zaginionego syna
Uczestnik wypadku na ul. Wyszaka podzielił się jeszcze jednym, bardzo wzruszającym wspomnieniem.
- Było jeszcze, takie przeżycie rodzinne - kontynuował pan Paweł. - Jak mój sąsiad, który mieszkał obok, widział, że ja jechałem tym tramwajem, on wrócił się, nie pojechał do pracy. Wrócił do domu, spotkał się z moim ojcem i mówi: "Paweł jechał tym tramwajem". Oczywiście, panika w domu i tata od razu pojechał do stoczni szukać, gdzie my jesteśmy.
W tym czasie 17-letni wówczas pan Paweł, poszedł z innymi uczniami do lekarza, do budynku szkoły. Ojciec cały czas go szukał.
- Gdzie jechał, to mu mówili: "No tu byli, ale ich nie ma". No i już w takiej rozpaczy mówi. "No powiedzcie, co się stało?". I wrócił do domu. I potem moja siostra przyjechała, odnalazła nas, wróciliśmy do domu. I pamiętam jak tata mnie przywitał...
W tym momencie głos pana Pawła się załamał, a w jego oczach pojawiły się łzy. Na tym zakończył swoją opowieść i oddał mikrofon prowadzącym.
W holu muzeum nastała cisza. Po chwili rozległy się brawa.
Wystawę zdjęć Włodzimierza Piątka, na której poza fotografiami znajdują się również niepublikowane dotychczas dokumenty z zasobów Archiwum Państwowego, można oglądać w podziemiach dawnej zajezdni przy ul. Niemierzyńskiej do 2 lutego 2025 roku.
Tramwaje zniknęły z ul. Wyszaka
Po katastrofie zakazano tworzenia trójwagonowych składów i wprowadzono elektryczne zamykanie drzwi w wagonach. Ostatecznie zlikwidowano również linię tramwajową na ul. Wyszaka. Torowisko istniało tam jeszcze przez wiele lat i w ramach zmian komunikacyjnych w tej części miasta, zostało zdemontowane. Zmienił się również układ ulic. Tam, gdzie przed laty przebiegała ulica Wyszaka, znajdują się obecnie łącznice Trasy Zamkowej i parking.
Zachowany fragment ulicy nosi imię Zygmunta Duczyńskiego. W miejscu, w którym przed ponad pół wieku doszło do wypadku, do chwili obecnej nie ma żadnego śladu upamiętniającego tragiczne wydarzenia sprzed lat.