Do zdarzenia doszło w poniedziałek, 5 lipca, po południu. Maja Kwiatkowska (23 l.) była na podwórku i sprzątała zabawki. W tym czasie w domu spał jej dwumiesięczny synek Michałek. Niespodziewanie sąsiadka z naprzeciwka zauważyła dym wydobywający się z domu pani Mai.
- Była ładna pogoda, więc siedzieliśmy na podwórku - mówi Iwona Kuroń, sąsiadka. - Najpierw zobaczyliśmy dym wydobywający się z komina, ale to nas nie zdziwiło. Ale za chwilę zauważyłam dym wydobywający się nad drzwiami. Sąsiadka chodziła po podwórku, więc krzyknęłam "Maja! Kopci się u ciebie!". Pobiegła i wybiegła z dzieckiem.
Pani Iwona ruszyła na pomoc małemu Michałkowi.
- Dziecko było całe sine. Nie oddychało. Zaczadzone! - kontynuuje sąsiadka. - Wezwałam wszystko co się dało. I pogotowie. I straż. Reanimowałam dziecko i czekałam na pomoc. Dziecko zaczęło lekko popłakiwać. Wiedziałam, że jest już bezpieczne i będzie żyć.
Czytaj też: Świnoujście: ZROBIŁ TO w środku nocy na środku ulicy! Przesadził? [ZDJĘCIA]
Ciąg dalszy pod galerią zdjęć
Po chwili na miejsce przyjechali policjanci z Reska. Kobieta poinformowała ich, co się stało. Chłopczykiem natychmiast zajął się st. sierż. Przemysław Bujny.
- Policjant wyciągnął rękawiczki, wsadził palca dziecku do buzi, wyciągnął cały ten śluz z sadzą - opisuje sytuację pani Iwona. - Dziecko zaczęło trochę głośniej popłakiwać i po chwili na miejsce przyjechało pogotowie.
Chłopczyk został przetransportowany śmigłowcem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego do szpitala w Szczecinie. Jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo.
Czytaj więcej: Wybuchł pożar. Malutki chłopiec nie oddychał. Uratował go dzielnicowy z Reska [ZDJĘCIA]
Dom, w którym wybuchł pożar, nie nadaje się do zamieszkania. Pani Maja wraz z dziećmi zatrzymała się u swojej rodziny.
- Jestem bardzo wdzięczna sąsiadce za uratowanie mojego synka. Dziękuję również policjantom i lekarzom - mówi mama Michałka. - Na razie zamieszkamy w mieszkaniu mojej mamy, które też wymaga remontu. Najważniejsze, że Michałkowi nic się nie stało.
Pani Iwona cieszy się, że wszystko skończyło się szczęśliwie.
- To są sekundy. Człowiek nie patrzy wtedy na siebie. Chodziło przede wszystkim, żeby ratować to dziecko - mówi sąsiadka pani Mai.