W ciepły czerwcowy dzień Mirosław Nawrocki wybrał się z kolegami na ryby, na rozlewiska Regi w okolicach Gryfic. Jego celem były okonie.
- Byłem przygotowany, chciałem złapać okonie, stałem parę godzin, ale nie brały - mówi "Super Expressowi" pan Mirosław. - Myślałem, że już nic nie złowię i nagle... ciach!
Spławik zniknął pod wodą, co wskazywało, że w końcu udało się złowić długo oczekiwaną rybę.
- Myślałem, że to okoń, spławik tak się poruszał jak przy okoniu - mówi mężczyzna. - Zaciąłem, poczułem duży opór przy wyciąganiu. Myślałem, że to mały sum, bo wcześniej koledzy takiego złowili.
Pan Mirosław zawołał kolegów, żeby przyszli z podbierakiem i pomogli mu wyciągnąć złowioną rybę. I tutaj nastąpiło ogromne zaskoczenie.
- Zdziwienie było wielkie, bo to był żółw! Ważył ponad 3 kilogramy!
Jak się okazało, był to żółw czerwonolicy, który nie występuje naturalnie w naszej szerokości geograficznej. Wszystko wskazuje na to, że komuś uciekł, albo znudził się właścicielowi, który następnie wypuścił go na wolność.
- Nie wiedziałem, że jest to gatunek inwazyjny, myślałem, że to nasz żółw pod ścisłą ochroną i wypuściłem go do wody - dodaje pan Mirosław. - Gdybym wiedział, zrobiłbym inaczej.
Ten gatunek żółwia rzeczywiście może stanowić konkurencję dla żyjących w Polsce żółwi błotnych. Żółwie czerwonolice pochodzą z Ameryki. W Polsce na wolności pojawiły się w latach 90. na skutek wypuszczania go przez osoby, które wcześniej hodowały je w domowych terrariach. Obecnie można je spotkać niemal na terenie całego kraju.
- Teraz koledzy się śmieją, że nie chodzi się na ryby, tylko na żółwie - podsumowuje pan Mirosław z uśmiechem.