Zamach w Berlinie i tragiczna powtórka po 8 latach
Radosna przedświąteczna atmosfera w jednej chwili zmieniła się w wielką rozpacz, przerażenie i morze łez. 19 grudnia 2016 roku na Breitscheidplatz w Berlinie, gdzie odbywał się jarmark bożonarodzeniowy, doszło do zamachu terrorystycznego. Niespodziewanie w tłum wjechała ogromna ciężarówka. Życie straciło 12 osób. Jedną z ofiar był Łukasz Urban, mieszkaniec Pomorza Zachodniego.
Niemal identyczny scenariusz powtórzył się osiem lat później, na jarmarku w centrum Magdeburga. W piątek, 20 grudnia 2024 roku, kierowca wjechał samochodem w grupę ludzi. Na miejscu zginęło co najmniej pięć osób, w tym dziecko, a ponad 200 osób zostało rannych. Podejrzany został zatrzymany chwilę po ataku. Okazał się nim urodzony w Arabii Saudyjskiej 50-latek.
Po zamachu w Berlinie, na jarmarkach bożonarodzeniowych w całym kraju wzmocniono środki bezpieczeństwa. Wokół miejsc, w których odbywały się świąteczne wydarzenia, ustawiano betonowe zapory, uniemożliwiające wjazd jakimkolwiek pojazdem. Wiele jarmarków wyglądało dosłownie jak twierdze. Jeszcze większe środki bezpieczeństwa pojawiły się podczas pandemii, gdy wszystkie wejścia na jarmarki zostały obstawione pracownikami ochrony, którzy sprawdzali certyfikaty covidowe i dokumenty tożsamości. To wszystko mogło wydawać się nawet dość przesadzone, jednak mimo wszystko dawało uczestnikom jarmarków poczucie bezpieczeństwa.
Zabezpieczenia na jarmarkach mniejsze niż w latach ubiegłych?
Niespełna osiem lat po tragedii w Berlinie, odwiedziłem stolicę Niemiec. Korzystając z okazji, zajrzałem również na kilka jarmarków bożonarodzeniowych w centrum miasta. Moją uwagę zwróciły mniejsze niż dotychczas zabezpieczenia przed ewentualnym zamachem. O ile Breitscheidplatz, gdzie w 2016 roku doszło do tragedii, wciąż można było zauważyć "barykady" z betonowych bloków i tzw. "truck blocki", czyli specjalne zapory uniemożliwiające wjazd dużymi pojazdami, to na innym popularnych jarmarkach, podobne zabezpieczenia wydawały się wręcz niezauważalne. Tak było m.in. na Alekanderplatz, gdzie jarmark odbywał się obok przecinającej strefę pieszą trasy tramwajowej, wzdłuż której nie było - jak w latach ubiegłych - żadnych zapór. Również wejście od strony Dircksenstraße, czyli ulicy biegnącej wzdłuż dworca kolejowego, wydawało się niczym nie zabezpieczone. Podobne wrażenie odniosłem również na sąsiednim jarmarku, w parku przy Czerwonym Ratuszu. Mimo, iż sam jarmark był ogrodzony płotem, to dodatkowe zabezpieczenia wydawały się dość skromne w porównaniu z poprzednimi latami.
Podobne opinie słyszałem w mediach krótko po zamachu w Magdeburgu. Wiele osób twierdziło, że jarmark, gdzie doszło do ataku terrorystycznego nie był w wystarczający sposób zabezpieczony. Świadczy o tym fakt, że zamachowiec bez problemu wjechał samochodem na alejki między straganami, zabijając i raniąc wiele osób. Czy gdyby wokół terenu jarmarku było więcej betonowych zapór, tragedii można byłoby uniknąć? To pytanie z pewnością będzie się powtarzało wiele razy.
Czas wyleczył rany i uśpił czujność?
Być może to, co zaobserwowałem kilka tygodni w Berlinie, to tylko efekt mojego przewrażliwienia. Jednak po tym, co stało się w Magdeburgu, nabrałem przekonania, że moje spostrzeżenia mają jakieś uzasadnienie. Mógłbym nawet zaryzykować stwierdzenie, że czas nie tylko zaleczył rany, ale także uśpił czujność organizatorów i służb odpowiedzialnych za bezpieczeństwo. Tragiczne wydarzenia z 20 grudnia 2024 roku wskazują jednak, że nawet pomimo upływu lat, wciąż nie można czuć się bezpiecznie.