Moda na ogródki działkowe powróciła kilka lat temu, gdy na całym świecie panowała pandemia, a Polacy szukali sposobu na obejście obostrzeń, które - jak np. zakaz wstępu do lasów - często ocierały się o absurd. W moim przypadku chęć posiadania niewielkiej zielonej enklawy pojawiła się zdecydowanie wcześniej. Ogródek posiadam już od ponad dekady. Latem spędzam w nim dość sporo czasu, odpoczywając od kamienicznych murów i miejskiego zgiełku. Zaglądam tam również zimą, choćby po to, by sprawdzić, czy nie doszło do kradzieży, "wizyty" dzików lub innych niespodzianek spowodowanych m.in. pogodą.
Polecany artykuł:
Woda rozlała się po działkach. Przyczyna znalazła się szybko
W miniony weekend wybrałem się na Wyspę Pucką, żeby zorientować się jak wygląda sytuacja po opadach śniegu. Zazwyczaj trzeba zgarnąć go z lekkiego zadaszenia nad tarasem, odśnieżyć ścieżkę, włączyć na chwilę ogrzewanie w altance i dosypać ziarna do karmnika dla ptaków. Moją uwagę przykuł jednak nienaturalnie wysoki poziom wody w rowach melioracyjnych. W ostatnim czasie nie było przecież intensywnych opadów deszczu, wysoki poziom Odry nawet nie przeszedł mi przez myśl. Cała wyspa, mimo iż w dużej części znajduje się w depresji, jest dobrze zabezpieczona wałami przeciwpowodziowymi. System melioracji jest tutaj bardzo mocno rozbudowany - od niewielkich rowów odprowadzających nadmiar wody z poszczególnych działek, za które odpowiadają sami działkowcy, poprzez znajdujące się pod opieką zarządu działek kanały zbiorcze prowadzące do kanału głównego i przepompowni, która wypuszcza wodę do Odry.
W wielu miejscach rowy były przepełnione, a woda z nich wylewała się na ogródki. Wiele z nich przypominało przysłowiowe pola ryżowe w Wietnamie. Niestety podobny obrazek zastałem też na swojej działce. Woda wlała się nawet do altanki, która jest posadowiona dość nisko. Po prostu tak zbudował ją mój poprzednik. "Trudno, będzie trzeba pewnie coś wyrzucić. Najgorsze to osuszanie altanki" - myślę sobie. Pierwsze podejrzenie padło na przepompownię. Awarie się przecież zdarzają. Z błędu wyprowadził mnie jednak sąsiad spotkany na alejce, z którym poza krótkim "dzień dobry" wymieniliśmy między sobą parę słów, między innymi na temat tej niespodziewanej "powodzi".
"Panie! Tam kanał jest zapchany. Na wiosnę mają dopiero robić. Choć pan, zobacz!" - rzucił, prowadząc mnie w stronę ujścia "dużego" rowu melioracyjnego do jeszcze większego kanału.
I wtedy wszystko stało się jasne. Przepust pod wjazdem na jedną z bocznych alejek był niedrożny. Zasypany ziemią, gałęziami, liśćmi i innymi śmieciami. Woda, która nie miała ujścia, po prostu się spiętrzyła, rozlewając się na boki i zalewając pobliskie działki.
"Przecież tutaj nigdy nie było takiej powodzi"
Postanowiłem więc sprawdzić jak duże spustoszenie spowodowała woda i zrobiłem mały spacer po sąsiednich alejkach. To, co zobaczyłem, nie napawało optymizmem. Podtopionych było co najmniej kilkanaście ogrodów. Niektóre bardziej zalane niż mój, a niektóre dosłownie w całości znajdowały się pod wodą. Czyjaś ciężka praca i pieniądze włożone w pielęgnację ogródka, nasadzenia i wiele innych rzeczy, mówiąc kolokwialnie "rozpłynęły się". Jest niemal pewne, że większość zalanych roślin nie odbije na wiosnę, po prostu zgniją po długim przebywaniu pod wodą. Nie będzie wiosennych krokusów, narcyzów, tulipanów. Wieloletnie byliny prawdopodobnie również nie wyrosną. Wiele rzeczy pozostawionych w ogrodzie prawdopodobnie będzie nadawało się tylko do wyrzucenia.
Zadzwoniłem do zaprzyjaźnionych sąsiadów z tej samej alejki, żeby poinformować ich o sytuacji, wysłałem im również zdjęcia zalanej niemal w całości działki. Nie kryli zaskoczenia. "Przecież nigdy nie było tutaj takiej powodzi. Jutro będziemy dzwonić do zarządu, niech coś robią, zanim stanie się coś gorszego" - zapowiedzieli.
"Trudna" rozmowa
Następnego dnia odwiedziłem biuro zarządu osobiście. Jak łatwo przewidzieć, rozmowa nie należała do przyjemnych. Było wręcz bardzo nerwowo. Trudno być jednak spokojnym, gdy wiele miesięcy, a nawet lat pracy, po prostu tonie, a na dodatek masz świadomość, że nie jest to "siła wyższa" tylko coś, czego można było uniknąć.
"Ale to cofka" - tłumaczą pracownicy biura. "Nie, to nie cofka, to efekt czyjegoś zaniedbania. Trzeba jak najszybciej udrożnić ten zatkany przepust, bo dojdzie do jeszcze większych podtopień" - tłumaczę, pokazując zdjęcia niedrożnej melioracji.
"Ale uważa pan, że pójdę tam z łopatką i zacznę kopać?" - mówi z lekką ironią prezes działek, jeszcze bardziej zwiększając mój poziom irytacji. "Nie wiem, co pan zamierza zrobić. Przede wszystkim trzeba naprawić usterkę, a w przyszłości nie dopuszczać do takich sytuacji. To już wasz obowiązek" - odpowiadam.
"To nic nie da, bo jest cofka" - powtarza z uporem prezes. "Tak, cofka. Nie czyta pan wiadomości? Wszędzie o tym piszą" - wtóruje mu jedna z kobiet. "Czytam wiadomości, droga pani, nawet sam je przekazuję. Jestem dziennikarzem" - rzucam ze złością. "Mam nadzieję, że szybko zrobicie z tym porządek, bo ludzie wam tego tak łatwo nie odpuszczą" - dodaję.
Emocje z czasem opadły, dalszy ciąg rozmowy przebiegł już w nieco spokojniejszym tonie i zszedł na temat pieniędzy, które są nieadekwatne do potrzeb. Tutaj trzeba przyznać rację, gdyż nie jest tajemnicą, że wiele zarządów ROD boryka się z problemem niewystarczających funduszy. Jednak nawet skromnymi środkami trzeba zawsze rozsądnie gospodarować i ustalać priorytety. Z pewnych rzeczy można zrezygnować lub odłożyć je na później, jednak w przypadku tak kluczowych kwestii jak bezpieczeństwo nie warto oszczędzać, bo może to odnieść skutek odwrotny do zamierzonego. Nawet - co może zabrzmieć dość "niewygodnie" - kosztem podniesienia opłat dla działkowców, które w skali roku wciąż są dość niskie.
Mały "przełom"
Idę na swoją działkę, sprawdzić czy od poprzedniej wizyty coś się zmieniło. "Może jakimś cudem woda opadła? Byleby nie było jej więcej" - powtarzam w myślach. Niestety nie jest ani lepiej, ani gorzej. Wody jest tyle samo, na dodatek zamarzła, gdyż temperatury spadły do kilku stopni poniżej zera. Niedrożny kanał jak był, tak nadal jest niedrożny.
Po drodze spotykam kolejną sąsiadkę. To starsza pani, która przyjeżdża na działkę codziennie, by karmić wolno żyjące koty. "Wszystko zalane, nic nie urośnie w tym roku. Wszystko poszło na marne" - mówi z żalem w głosie. "Córka była w zarządzie, też mówili jej, że to cofka, a ona mówiła im o tym zatkanym kanale. Powinniśmy ich podać do sądu, bo to ich wina" - dodaje zdenerwowana.
Na parkingu po raz kolejny spotykam prezesa. Zapewnia, że jeszcze dziś ktoś przyjedzie i zobaczy czy da się udrożnić przepust, który spowodował podtopienia. Nie wiem, czy przekonała go siła argumentów czy magiczne słowo "dziennikarz", którego tak naprawdę wcale nie zamierzałem użyć podczas wcześniejszej rozmowy. Szczerze mówiąc nie to jest w tym najistotniejsze. Zależy mi przede wszystkim, by ten koszmar, który dotknął sporą grupę działkowców, w tym również mnie, w końcu minął.
Działkowcy obwiniają zarząd
Podtopienia na Wyspie Puckiej wywołały również burzliwą dyskusję na jednej z lokalnych grup w mediach społecznościowych. Działkowcy nie wierzą w tłumaczenia o cofce i nie mają wątpliwości, że podtopienia są efektem zaniedbań.
- "Najlepsze jest to że co roku płacimy za czyszczenie przepustów"
- "Mąż dzisiaj dzwonił do zarządu i także wmawiano mu o cofce na rzece"
- "Cały główny kanał wzdłuż sektora A aż do "ujścia" jest miejscami totalnie zarośnięty"
- "Sektor B też jest zalewany"
- "Nie dajcie się zbyć "cofką" - przecież to ewidentnie kwestia rowów"
- informują działkowcy.
Wyspa Pucka jest zabezpieczona przed powodzią
Przytaczany wielokrotnie argument "cofki" jest łatwy do podważenia. To nie pierwszy raz, gdy poziom wody w Odrze niebezpiecznie się podniósł. Tak było podczas największych powodzi w 1997, 2010 i 2024 roku, a także podczas innych cofek, które są dość częstym zjawiskiem na tym odcinku Odry. I nigdy nie było sytuacji, by tereny Wyspy Puckiej zostały zalane wskutek tych zdarzeń. Podtopienia zdarzały się, jednak na mniejszą skalę i były przede wszystkim spowodowane gwałtownymi ulewami czy roztopami. Jednak zawsze nadmiar wody był odprowadzany przez system melioracji. Obecnie jest to niemożliwe z powodu jego zablokowania.
Argumentowi "cofki" przeczy również miejsce, w którym wystąpiły podtopienia. W przypadku przesiąknięcia wałów, woda pojawiłaby się w pierwszej kolejności w ich bezpośrednim sąsiedztwie, a nie kilkaset metrów od brzegu. Tymczasem im bliżej Odry i wału przeciwpowodziowego, tym mniej jest wody w rowach melioracyjnych, a działki pozostają suche.
Warto też dodać, że wały przeciwpowodziowe na Wyspie Puckiej zostały gruntownie zmodernizowane w ciągu ostatnich lat. Jest to potężna konstrukcja, która jest w stanie zabezpieczyć okoliczne tereny przed wielką wodą - zarówno krótkotrwałym wezbraniem, jakie miało miejsce w ostatnich dniach, jak i długą falą powodziową, z którą mieliśmy do czynienia jesienią 2024 roku.
Podobnie było w ostatnich dniach. 13 stycznia, gdy część działek znajdowała się pod wodą, Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej w Szczecinie informował, że wały przeciwpowodziowe wzdłuż Odry są "stabilne i monitorowane". Podtopienia występowały w bezpośrednim sąsiedztwie rzeki, m.in. na przystaniach kajakowych czy niżej położonych nabrzeżach, jednak miejsca chronione przez wały przeciwpowodziowe pozostawały bezpieczne.
To będzie trudna wiosna
Na Wyspę Pucką przyjadę znów za kilka dni. Prognozy pogody przewidują odwilż. Śnieg stopnieje, więc wody może być jeszcze więcej. Oby ten "czarny scenariusz" się jednak nie spełnił.
Zbliżająca się powoli wiosna, dla wielu działkowców zapowiada się zatem pod znakiem większych porządków niż zazwyczaj. Wiele osób sobie jakoś poradzi. Poprzeklinają, ponarzekają na zniszczenia i utracone plony, ale zakasają rękawy, zacisną zęby i wezmą się do pracy. Najbardziej jednak szkoda tych najstarszych działkowców, którzy wkładają w swoje zielone zakątki nie tylko całe serce, ogrom ciężkiej pracy, ale też lwią część swoich często niewielkich emerytur. Dla nich ta wiosna będzie wyjątkowo trudna.