Patrycja Pachocka leczyła się psychiatrycznie od czasu, gdy jako dziecko wypadła z jadącego autobusu i doznała urazu mózgu. Po wypadku wymagała stałej opieki. Na początku września jej forma psychiczna znacznie spadła. Kobieta zachowywała się dziwnie, miała silne lęki i rodzice wezwali pogotowie. Trafiła do szpitala na oddział psychiatryczny. To 9 września Patrycja doznała ciężkich poparzeń ciała.
- Następnego dnia, jak poszłam do córki w odwiedziny, dowiedziałam się od lekarza, że Patrycję w ciężkim stanie przewieziono do Gryfic na oddział oparzeniowy. Pojechałam ją zobaczyć. Leżała cała w bandażach od góry do dołu, tylko ręce i dłonie nie były poparzone. Zmarła 30 września – opisuje matka Patrycji.
- Córka spaliła się żywcem – mówi ojczym 41-latki, Ryszard Hryńczuk. - Oskarżamy szpital psychiatryczny w Szczecinie o doprowadzenie do śmierci naszej córki. Chcielibyśmy dowiedzieć się, jak to się stało, że Patrycja się poparzyła. Kto nie dopilnował swoich obowiązków – dodaje.
Szpital nie komentuje sprawy. Jego rzeczniczka, Joanna Woźnicka, nie udziela informacji ze względu na śledztwo i obowiązującą ją tajemnicę lekarsko-psychiatryczną.
Zobacz też: Poznań. 17-latek dla żartu podpalił kolegę
Sprawę śmierci Patrycji wyjaśnia Prokuratura Szczecin Zachód. - Sprawdzamy czy doszło do popełnienia przestępstwa polegającego na narażeniu pokrzywdzonej na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu. Ustalamy okoliczności, w jakich doszło do poparzenia. Sprawdzamy, jak pacjentka weszła w posiadanie przedmiotu lub substancji, które mogły wywołać taki efekt oparzeniowy lub czy doszło do udziału innych osób w zdarzeniu. Badane są też kwestie związane z prawidłowością pracy personelu medycznego – mówi Joanna Biranowska-Sochalska, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.